logo ZPAFF
 
facebook facebook szukaj rss
 
 

 

Bogdan Frymorgen

 

Fotografia jest formą terapii

11 października 2013
Wróć

Gdy obraz umyka nam sprzed obiektywu, mamy dwa wyjścia. Możemy desperacko przyciskać znajomy guzik w nadziei, że uda nam się go wskrzesić. Niestety, prawie zawsze w takich sytuacjach, rezultat bywa opłakany. Znacznie lepszym rozwiązaniem jest przyjęcie straty z pokorą. Bądźmy wobec siebie uczciwi: nie zasłużyliśmy na zdjęcie, przynajmniej nie tym razem. Byliśmy zbyt wolni, zapomnieliśmy o warsztacie. Zabrakło wyobraźni i należnego skupienia. Takie zaprzepaszczone sytuacje maja dobrą stronę. Godząc się z porażką zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy doskonali. Podobna świadomość przydaje się nie tylko w fotografii.



fot. Bogdan Frymorgen

Ale nie o takiej formie terapii chciałem pisać. Tak jakoś wyszło, zupełnie przypadkiem...
Jordan jest młodym, ambitnym raperem. Kiedy poprosił mnie, żebym zrobił mu zdjęcie na okładkę debiutanckiej pyty, nie byłem pewien, czy podołam. Był ode mnie o kilka dekad młodszy. Poza tym, godząc się na współpracę z przyjacielem nastoletniego syna, wystawiałem na próbę swoją reputację. Nie jako fotografa, lecz jako ojca. Stary, dałbyś sobie spokój - mogłem usłyszeć i byłaby to całkiem sensowna propozycja. Mimo wszystko, zaryzykowałem.
Godząc się na sesję postawiłem warunek. Nie będziemy szukać szczęścia zbyt daleko od bazy. Zdjęcia muszą powstać w miejscu, gdzie rozgrywają się sceny z tekstów Jordana. Jeśli nie złapię w obiektywie tego, czego szukam, odejdę od kręgu. Nie będzie lądowania we mgle, muszę mieć pewność, że te zdjęcia będą dla nas obu bezpiecznym przeżyciem. Warto dodać, że twórczość Jordana w niczym nie przypominała hardcorowego rapu. Nie było w niej pistoletów i zniewolonych kobiet w drogich samochodach. Miała dużo ciepła i zrozumienia dla świata. Mój zaprzyjaźnimy raper opisywał życie z lotu ptaka, nie z rynsztoka. Posiadał dar dojrzałej syntezy, a to nie często w tej branży spotykane. W jego wieku, jeszcze rzadziej. Portret, który tu prezentuję, powstał prawie natychmiast. Po nim udało mi się zrobić jeszcze kilka całkiem przyzwoitych kadrów. Nie było w tym tym mojej zasługi. To Jordan mi zaufał. Wiedział jak przed obiektywem otworzyć duszę, a ja jedynie wykonałem zadanie. Więcej na ten temat pisać nie będę.
... miało być o terapii...
Jordan jest astmatykiem. Kilka dni po naszej sesji wyszedł z domu, niestety jego inhalator pozostał na stole. Gdy się zorientował, było już za późno. W ciężkim stanie dowieziono go szpitala. Był półprzytomny. Chwilę później, mimo natychmiastowej interwencji, zapadł w śpiączkę. Kiedy razem z synem po raz pierwszy weszliśmy na oddział intensywnej terapii, to od nas życie zażądało wyobraźni - dziesiątki medycznych aparatów, kroplówki i podnoszące klatkę piersiową sztuczne płuco - w niczym nie przypominały naszego Jordana. Gdzieś tam pod nimi leżał młody człowiek, utalentowany, wrażliwy raper z Londynu. A gdzieś nad nim, niewidzialne dla nas, unosiło się całe jego krótkie życie, które w każdej chwili i bez ostrzeżenia mogło bezpowrotnie uciec.
Nie uciekło.
Kiedy kilka dni później ponownie odwiedziliśmy Jordana w szpitalu, przyniosłem ze sobą tę fotografię. Za namową jego matki postawiliśmy ją na stoliku obok. Mieliśmy wówczas nadzieję, niewielką nadzieję, że gdy odzyska przytomność, dzięki niej szybciej powróci mu pamięć. Pamiętam, że na krześle, z niewielkiego ghetto-blastera sączyła się muzyka. Jego muzyka. Również po to, by wracając do żywych, najpierw usłyszał siebie.
Jordan przeżył. Po kilku tygodniach wrócił do zdrowia. Widujemy się czasami, gdy wpada odwiedzić syna.
O tej fotografii nigdy już później nie rozmawialiśmy. Stała się chyba dla nas obu czymś więcej niż okładką debiutanckiej płyty.


[Artykuł pochodzi z bloga Bogdana Frymorgena prowadzonego na potralu rfm24.pl]


autor - projekt autor- wykonanie
ZG_ZPAF mstWwa cookies