Muzeum Śremskie, ul. A. Mickiewicza 89, Śrem
Wernisaż w ramach Nocy w Muzeum w sobotę 4 czerwca o godz. 19:00,
ekspozycja do 30 lipca 2016. Organizatorzy, plakatem z Janem Ptaszynem Wróblewskim,
składają ukłon Wielkiemu Muzykowi z okazji 80. urodzin
Muzyka z twarzą
Portrety muzyków jazzowych, które Janusz Nowacki wykonywał od połowy lat 1960-tych, dobitnie mówią o tym, jak wielkie znaczenie dla autora fotografii miał kontakt z tymi artystami. Znajdował tam wzorce osobowe, które inspirowały go na różnych polach działalności. O formalnych walorach tych portretów w dużej mierze przesądza to, że powstawały w trudnych dla fotografa warunkach; w trakcie koncertów, przy ograniczonych możliwościach poruszania się, konieczności polegania na istniejącym stanie oświetlenia i przy wyczekiwaniu na nieliczne momenty pozwalające na dobre ujęcie. Na podstawie osiągniętych rezultatów można powiedzieć, że autor fotografii do maksimum wykorzystał nadarzające się okazje zrobienia dobrego portretu, a jednocześnie potrafił w tych sytuacjach zaakcentować te jakości, które dla niego było najważniejsze. Ze wszystkich sportretowanych postaci emanuje siła wewnętrznego skupienia, wynikająca z koncentracji na źródłach własnej kreatywności. W każdej zobrazowanej sytuacji muzycy wydają się w pełni nad nią panować, działając w zespoleniu z własnym instrumentem i swoimi partnerami. Ekspresja ich osobowości na fotografiach najczęściej jest sumą tego, co wyraża twarz, dłonie oraz instrument. Rzadko widzimy tylko twarz i oczy, wyabstrahowane z konkretnej sytuacji.
Janusz Nowacki stara się akcentować przede wszystkim działanie, albo przygotowanie do niego, co na fotografiach przejawia się poprzez podkreślanie relacji pomiędzy podstawowymi składnikami tego działania. Zarazem autor zdjęć często imponuje umiejętnością zauważenia w dynamicznych sytuacjach koncertów symptomów powagi, skupienia oraz intuicyjnej komunikacji. Wykorzystuje wyłącznie naturalną ekspresję swoich bohaterów w konkretnych warunkach, a nieuniknione w takim przypadku problemy z oświetleniem, kontrastami obszarów bieli i czerni czy ograniczeniami głębi ostrości, potrafi obrócić na swoją korzyść.
W jego interpretacji fragmentaryczność sceny, obiekty przypadkowo wchodzące w kadr, agresywne plamy światła lub cienia, stają się zwiastunami nieograniczonej, niezdefiniowanej przestrzeni, stanowiącej tło działania twórców muzyki, którzy są gwarancją stabilnego centrum tego chaosu. Portrety jazzmanów mówią o zaangażowaniu, pokorze i wewnętrznej satysfakcji, czyli o walorach, które zafascynowały Janusza Nowackiego i przyświecały mu też na innych polach jego aktywności, przede wszystkim w wyprawach górskich i przy fotografowaniu natury. Ale znaczenia, jakie mają portretów muzyków, znacznie wykraczają poza motywy indywidualnych zainteresowań, a ich przykłady z ostatnich dekad są wynikiem długiej ewolucji tego typu wizerunków w historii sztuki. […]
Niewątpliwie najsławniejszym w kraju fotografem, specjalizującym się w portretowaniu muzyków jazzowych i rockowych, stał się Marek Karewicz, którego dzieła ozdobiły okładki ok. 1500 płyt. Ale i Janusz Nowacki zasługuje na odpowiednie uhonorowanie, jakkolwiek dla niego jest to tyko jeden z kilku wątków twórczości. Wypracował swój własny styl, oparty na osobistym odczuciu tej muzyki, i – tak jak w samym jazzie – dokonał twórczej interpretacji zastanych standardów.
Adam Sobota, Wrocław, 2012
Zobacz więcej na stronie Muzeum Śremskiego
W jazzowych fotografiach Janusza Nowackiego nie chodzi o NASTRÓJ, choć i on w nich jest.
Zupełnie nie chodzi o KONCERT, – choć wszystkie zostały zrobione podczas koncertów.
Nie do końca chodzi nawet o PORTRET, choć przecież wszystkie są pełnokrwistymi portretami.
Zdjęcia Nowackiego to dla mnie na poły szaleńcza próba sfotografowania samej MUZYKI.
Mającej źródło w niewidocznym jak ona wnętrzu CZŁOWIEKA i równie niewidocznie istniejącej, przenikającej przestrzeń między ludźmi. A przynajmniej między tym, który GRA, a tym, który SŁUCHA. [...]
Andrzej Niziołek, Poznań, 2012
Lubię oglądać jazzowe fotografie Janusza Nowackiego bawiąc się w coś jakby „improwizacje odbiorcze”. Zapominam o jazzie, muzyce, instrumentach i patrzę na te fotografie trochę jak na surrealistyczne grafiki. Czy mi nie wolno? Gdy muzyka jazzowa dopiero co rozkręcała swoje brzmienia - gdzieś między jazzem chicagowskim a swingiem - europejskim artystom już grał w duszy surrealizm.
Patrzę w ten sposób i podziwiam portret Jana Ptaszyna-Wróblewskiego (1968) jakbym oglądał fizis wpatrzonego w daleki horyzont żeglarza, pykającego swą długą i bardzo dziwną fajkę (któryż to z surrealistów malował fajki?). Spoglądam na twarze czterech braci noszących to samo imię i nazwisko – Lou Bennett (1966) – tak podobni i tak różni zarazem, pierwszy – wiecznie zdziwiony, drugi dźwiga z wysiłkiem jakiś niepokój, co przymknął mu oczy i rozwarł usta, trzeci nieufnie i groźnie zerka w bok, czwarty, ten z wąsem i bez brody, dziwi się jak pierwszy, a zarazem inaczej, bo jakoś spode łba. Johny Griffin (1973) w stanie radosnej kontemplacji – może krok od nirwany (wyraz jego twarzy nie kłamie) – unosi się w stanie nieważkości, nie zauważając odpływającego instrumentu i dłoni wolno rozmywającej się na wzorzystej materii ostro zarysowanych kształtów. Dwie teatralne maski ułożone obok siebie, obie nazwane – Bernard Kawka i Ewa Wanat (1968). Albo ta trzecia – jak żywa – podwieszona na czarnej podpórce, co zakrywa jej usta, wstawiona między dwie inne kompozycje, z którymi łączy je wspólna nazwa: Swingle Singers (1966). Patrzę na nią i mimo woli przypomina mi się Gwałt (1934) René Magritte’a. Obrazy tego malarza przypływają wywołane z pamięci innymi zdjęciami Nowackiego: Bjønar Andresen (1970) – twarz zakryta włosami, dłonie napinają w półmroku cięciwy jakiejś nieznanej broni. Jest taka seria obrazów Magritte’a z tajemniczymi postaciami o zakrytych twarzach, a wśród nich Temat główny (1928) – czyjaś sylwetka, jej dłoń przytrzymuje chustę zakrywającą całą twarz, przed nią tuba postawiona na kielichowatym dźwięczniku, obok walizka. A możeby tak pozamieniać nazwy i tym jazzowym wariacjom na temat Magritte’a, które odkrywam w fotografiach Nowackiego, nadać tytuły „bliźniaczych” obrazów belgijskiego malarza? Dizzy Gillespie (1971) stałby się wówczas Synem człowieczym (1964) a Ornette Coleman (1971) zajaśniałby pod nazwą Wiek świateł (1967). No ale nie ze wszystkimi da się tak zrobić. Patrzę na Charlesa Lloyda (1967) – czy ktoś już przed Nowackim pokazał człowieka ukrzyżowanego na saksofonie?
Mikołaj Jazdon, filmoznawca, Poznań, 2016
Przed wernisażowym koncertem, poświęciłem sporo uwagi i czasu na podziwianie fotografii, a zerkające ze ścian twarze mistrzów jazzu onieśmielały - bez wątpienia - to właśnie one stały się inspiracją bardzo udanego koncertu na wspomnianej wystawie. Urzekł mnie tam m. in. wizerunek Biørnera Andersena. Wpatrując się w zdjęcie nie mogłem nie odnieść wrażenia, że artysta i jego kontrabas stanowią mentalną i "cielesną" wręcz jedność. I właśnie takie są fotografie Janusza, pełne emocji i estetycznego uniesienia.
Dla mnie Janusz Nowacki nie jest artystą uwieczniającym li tylko "Twarze Jazzu". W swoich pracach potrafi on znacznie więcej - potrafi uwiecznić Muzykę...
Krzysztof Samela, kontrabasista, Poznań, 2016