Podsumowanie projektu fotograficznego realizowanego w latach 2007-2015
wspólnie z kolegami ze Związku Polskich Artystów Fotografików
E-book jest dostępny bezpłatnie u autora
W wydawnictwie Oficyna Wydawnicza Kulawiak została wydana w postaci ebooka książka Zenona Harasyma „Nie traćmy się z oczu. Autoportret dedykowany”.
Album liczy 180 stron i zawiera 50 pełnostronicowych autoportretów członków Związku Polskich Artystów Fotografików oraz 42 zdjęcia zamieszczone w tekstach, których autorami tekstów są: Rafał Drozdowski i Zenon Harasym.
Książka jest podsumowaniem realizowanego w latach 2007-2015 projektu pod tytułem „Koledzy. Spotkanie przez fotografię”. Inspiracją projektu było dające się zauważyć na początku XXI w. stopniowe zamieranie bezpośrednich kontaktów międzyludzkich na rzecz kontaktów poprzez nowoczesne media: Internet, sms. Tendencję zanikania wzajemnych bezpośrednich kontaktów i potrzeby wymiany poglądów na sztukę dostrzegano także w środowiskach twórczych. Szerzej tło tego problemu omawia tekst Rafała Drozdowskiego:
Przynajmniej nie traćmy się z oczu
Wydaje się, że projekt Koledzy. Spotkanie przez fotografię wyrasta zarówno z lęku przed wszystkimi złymi konsekwencjami postępującego rozproszenia naszego środowiska, jak i z nadziei, że proces ten da się, być może, jeszcze powstrzymać. Co jednak miałoby w praktyce oznaczać jego powstrzymanie? Powrót do artystycznej wspólnoty lub (chociaż) do wspólnoty artystów? To byłby program maksimum. Ale byłby to również program zdecydowanie najmniej realny. Z roku na rok łączy nas bowiem coraz mniej. Różnimy się (jak zawsze i na nasze szczęście) pod względem postaw artystycznych. Jednak różnimy się także – i to coraz wyraźniej, coraz bardziej spektakularnie – pod względem naszych sytuacji życiowych. Wielu z nas de facto odeszło o d fotografii. Wielu fotografuje wyłącznie dla pieniędzy. Są wśród polskich artystów fotografów i bogacze, i biedacy. Są tacy, którzy potrafią być dla siebie skutecznymi menedżerami. Są i tacy, którzy są tej umiejętności zupełnie pozbawieni. Część z nas nadal fotografuje, choć nie ufa już fotografii i w głębi duszy przestała ją cenić. Inni – dokładnie na odwrót: dziesiątki razy zrywają z fotografią po to, by po niedługim czasie znów do niej powrócić; jednak za każdym razem inaczej, z innych powodów i w innym celu. Trudno w tych okolicznościach odnaleźć jakiś zakres wspólnoty i jakąś przestrzeń wspólnych interesów. Trudno się na cokolwiek umówić i trudno się do czegokolwiek zmówić. I tak już najpewniej zostanie. Nierealność wspólnoty ufundowanej na podobieństwie interesów i (lub) na podobieństwie doświadczeń biograficznych nie przekreśla jednak ani potrzeby, ani powinności spotykania się i rozmawiania z sobą. Od razu jednak rodzi się pytanie: po co się spotykać (po co i o czym rozmawiać)?
Najprostsza i najbardziej oczywista odpowiedź: po to, by się sobą nawzajem zainteresowywać. Może jeszcze też po to, aby stwarzać sobie (i innym) okazje do sygnalizowania własnej bezradności – poznawczej, artystycznej, adaptacyjnej itd. – w cichej nadziei, że te sygnały zostaną zauważone i że ktoś odpowie na nie wsparciem, które nie będzie upokarzające. I może po to, aby wzajemnie znajdywać się w roli kooperantów, potencjalnych współwykonawców – mimo wszystko – wspólnych przedsięwzięć. Ale, paradoksalnie – im wszystkie te spotkania i rozmowy są rzadsze i im bardziej są one odświętne
(a są, bo w zasadzie nie może być dziś inaczej), tym też bardziej wydają się nam one krępujące i, koniec końców, sztuczne, nieudane. Nie da się, a w każdym razie jest bardzo trudno rozmawiać z sobą szczerze i uważnie wówczas, gdy wszyscy rozmówcy wiedzą, że być może nie będzie już następnej okazji do spotkania. W sytuacjach takich rozmowy zazwyczaj zamieniają się w swoisty ceremoniał lub jeszcze gorzej – w wymianę (pozornie) wzniosłych i (autentycznie) pretensjonalnych deklaracji.
Są jeszcze przynajmniej dwa równie poważne problemy. Po pierwsze, w miarę wrastania w „realny kapitalizm” zaczęliśmy mieć – jako artyści i jako indywidua należące do społeczeństwa, które musiało się w krótkim czasie radykalnie przekształcić – coraz większe trudności z jednoznacznym komunikowaniem naszych indywidualnych i zbiorowych tożsamości. Zwiększająca się liczba ról, w jakich chcemy (bądź musimy) występować oraz narastająca złożoność, wieloaspektowość i wielowymiarowość naszych społecznych uwikłań sprawiają, że przestajemy umieć mówić o sobie. Coraz trudniej nam bowiem zgadywać, za kogo – tak naprawdę – biorą nas nasi partnerzy społeczni i jaka część naszego „ja” może być dla nich ważna i interesująca. Po drugie, nauczyliśmy się sądzić, że ze spotkań zawsze powinno (musi!) coś wynikać (w naszych czasach handlowcy, którzy dużo rozmawiają ze swoimi klientami, lecz ostatecznie niczego im nie sprzedają, szybko tracą swoje posady). Tym samym jednak, chcąc nie chcąc, „utowarowiliśmy” i zinstrumentalizowaliśmy nasze spotykanie się i nasze komunikowanie się między sobą. Stoimy dziś o pół kroku od interesownej towarzyskości. Wszystko to brzmi pesymistycznie i może sprawiać wrażenie zapowiedzi jeszcze bardziej pesymistycznego podsumowania: że szanse na wolną od fasadowości i autentyczną komunikację są coraz bardziej iluzoryczne. Nawet jeśli byłaby to prawda, nie znaczy to, że nie da się w tych okolicznościach sformułować żadnego programu pozytywnego. Wydaje się, że programem takim (minimalnym, lecz sensownym)powinien stać się dziś dla nas nie tyle program nakierowany na intensyfikację (żywej, bądź zapośredniczonej) komunikacji między nami, ile program mający służyć naszemu lepszemu wzajemnemu widzeniu się. To i tak bardzo dużo. Jeśli więc nie możemy, nie umiemy albo i nawet nie mamy już ochoty spotykać się i rozmawiać ze sobą, jeśli po cichu bądź otwarcie przestajemy wierzyć w sens takich spotkań i rozmów, jeśli sądzimy, że nic nowego i nic ważnego z nich nie wyniknie, winniśmy chyba – mimo wszystko – obiecać sobie naszą możliwie pełną widzialność. Ów program widzialności to w praktyce (przynajmniej) informowanie się o tym, co robimy. To także większe otwarcie się na siebie rozmaitych artystycznych mikro-kręgów, które dzisiaj wzajemnie się ignorują. To w końcu również odwaga permanentnego oddawania się pod osąd i odwaga nie nachalnego proponowania się w roli partnera, w roli artystycznego wspólnika, z którym komuś może być po drodze.
Rafał Drozdowski, 2007
Nie traćmy się z oczu. Autoportret dedykowany
• Redakcja: Zenon Harasym
• Współpracaredakcyjna: Elżbieta Łubowicz
• Teksty: Zenon Harasym, Rafał Drozdowski
• Projekt graficzny, DTP: Kamila Żurawska-Chwiszczuk
• Korekta: Elżbieta Łubowicz
• Wydawca: Zenon Harasym / Oficyna Wydawnicza Kulawiak
• ISBN: 978-83-64098-93-2
• Rok wydania: 2024
• Ilość stron: 180
• Język: polski