28 grudnia minionego roku zmarł Lech Wilczek, wybitny polski przyrodnik, fotografik i pisarz.
Od 1956 roku był członkiem ZPAF w Okręgu Warszawskim choć mieszkał w Białowieży.
Autor wielu książek oraz albumów o tematyce przyrodniczej. Odszedł od nas w wieku 88 lat.
5 stycznia 2019 roku został pochowany na cmentarzu przy ulicy Żelaznej w Sulejówku
Lech Wilczek (ur. w 1930 roku) studiował w warszawskiej ASP. Był autorem książek i albumów fotograficznych o tematyce przyrodniczej, znawcą, miłośnikiem i obserwatorem przyrody, obrońcą środowiska naturalnego, od prawie pół wieku związanym z Puszczą Białowieską.
Autor wielu publikacji o tematyce przyrodniczej (książek i albumów fotograficznych), napisał m.in.
"Oko w oko" (1959), "Jajko jajku nierówne" (1961), "Kuba" (1972), "Opowieść o kruku" (1995),
"Opowieść o borsukach" (2005) i "Spotkanie z Simoną Kossak" (2011). Był również autorem wielu artykułów do miesięcznika "Przyroda Polska" oraz konsultantem naukowym do filmu "Dziobem i pazurem" Krystiana Matyska. Jako przyrodnik uważał, że „najpiękniejszą sztukę tworzy natura”.
W 1971 r. Lech Wilczek zamieszkał w leśniczówce Dziedzinka niedaleko Hajnówki w Puszczy Białowieskiej. Po pewnym czasie do drugiej części chałupy wprowadziła się Simona Kossak - młoda biolog, która chciała badać otaczający Dziedzinkę pradawny las. Jak wspominała w rozmowie z PAP siostrzenica Simony, Joanna Kossak, ich spotkanie było zderzeniem dwu silnych osobowości. Oboje marzyli o samotności i dopiero czas miał pokazać, że wzajemnie sobie nie przeszkadzają a przeciwnie - uzupełniają się wzajemnie. Po kilku latach Lech wybił drzwi w ścianie dzielącej ich mieszkania. Simona prowadziła badania naukowe i audycje w radiu, pisała książki, kręciła filmy przyrodnicze. Lech fotografował i zajmował się ulepszaniem domu.
"Byli jedną z najpiękniejszych i najbardziej twórczych par, jakie znam. Choć początki ich relacji wcale dobrze nie wróżyły. Dwoje zdeklarowanych samotników zamieszkało w jednym domu i każde liczyło, że to drugie się szybko wyniesie. Tak było przez jakiś rok. Ostatecznie połączyła ich wspólna wielka miłość do przyrody. Ten niezwykle silny, piękny związek trwał 36 lat – do śmierci Simony.
Lechu mówił, że to był 'układ metafizyczny' - wspominała Joanna Kossak.
Oboje kochali zwierzęta i to właśnie one ich połączyły. Kiedy Lech Wilczek sprowadził na Dziedzinkę malutką, osieroconą lochę, musiał prosić Simonę, aby opiekowała się zwierzakiem podczas jego częstych nieobecności. To właśnie ten dzik, zwany Żabką, przełamał lody między opiekunami. Przeżyła z nimi 17 lat. "Niczym pies przy nodze warowała, chodziła na spacery, coraz częściej zdarzało się, że przytulała się do gospodarzy i żądała pieszczot!" - opisywał krakowski dziennikarz, gość Dziedzinki, Zbigniew Święch.
Wilczek w domu, który stworzyli razem z Simoną, znalazł nieustające źródło artystycznej inspiracji. Udokumentował na swoich fotografiach życie na Dziedzince: na jego zdjęciach dzik rezyduje przy stole, sarny piją z butelki, ryś się przymila. Oboje z Simoną znosili do domu chore lub osierocone zwierzaki, z który wiele zostało stałymi rezydentami Dziedzinki. Były tam m.in. ptaki drapieżne, głuszyca, wiele saren, borsuki, lisy, kuny, które zdemolowały dom, łosie, łania, bocian czarny i bocian biały, który przy malowaniu płotu wsadził dziób w zieloną farbę i tak przez pół roku chodził, bo okazała się bardzo trwała. Był osiołek i krowa, która bardzo dużo jadła, ale nie musiała dawać mleka. Najukochańszym zwierzakiem była rysiczka Agatka.
Jedna z najbardziej znanych książek - albumów Wilczka to "Opowieść o kruku". Jej bohaterem jest kruk Korasek - mieszkaniec Dziedzinki, którego bała się cała Białowieża. Korasek, dla opiekunów miły a nawet czuły, mordował okoliczne kury, kradł jedzenie pracownikom leśnym oraz pranie ze sznurów.
Zwykł też napadać na rowerzystki - po ataku z powietrza zakończonym zawsze wywróceniem roweru lubił przyglądać się, jak jego ofiara ucieka.
Lech Wilczek uwielbiał fotografować motyle i to on, opiekując się ogrodem na Dziedzince, sprowadził tam rośliny je przywabiające. "Ogród należał do Lecha, który stworzył tam mały raj i to on sprowadził nawłoć. Ale naprawdę groźnie zrobiło się, kiedy Lechu, jako mistrz fotografii owadów, posadził barszcz kaukaski, który je przywabia. To jest taka roślina jak pietruszka, tyle, że gigantyczna, a w Białowieży na Dziedzince dorastała do 4 metrów, z baldachami wielkości stołu. Na szczęście nie parzy, jak barszcz Sosnowskiego. Do tego barszczu kaukaskiego przylatywały chmary owadów a Lechu czatował z aparatem. Ale roślinka uciekła z ogrodu, co na szczęście w porę zauważono. Przez trzy lata Lechu chodził i wyrywał samosiejki. Dzięki monstrualnym rozmiarom na szczęście tę roślinę widać było z daleka i udało się ją całkowicie wyeliminować" - wspominała Joanna Kossak.
[wykorzystano tekst autorstwa Agaty Szwedowicz na portalu historycznym dzieje.pl]
Warto przypomnieć spotkanie w Białymstoku z Lechem Wiczkiem sprzed ponad pięciu lat:
a także zajrzeć na profil Lech Wilczek "Spotkanie z Simoną Kossak" na Facebooku